Źdźbła trawy łaskotały moją skórę. Boso przemierzałam Łąkę, rozkoszując się kropelkami na stopach. Biała, zwiewna sukienka, którą miałam na sobie, plątała mi się między nogami, a jej rąbek był mokry od rosy. Włosy przeczesywał mi ciepły wietrzyk. Tak, to miejsce było moją utopią. W oddali majaczyły jasne postaci. Zawsze chciałam być jak one. Całkowicie czysta, idealna, pewna siebie, władcza. Było w nich coś magicznego, coś co nie pozwalało odwrócić się od nich. Skupiały na sobie uwagę, zmuszając do posłuszeństwa. I nikt nie miał im tego za złe.
Na moim ramieniu przysiadł mały, niebieski ptaszek i skinął mi drobną główką, żartobliwie skubiąc moją skórę. Uśmiechnęłam się do niego i rozłożyłam ręce, unosząc je do góry. Ptak rozłożył skrzydła i, muskając mnie piórami, odfrunął. Przyglądałam się jego smukłej sylwetce powoli ginącej na tle nieba. Marzyłam o skrzydłach. Chciałam umieć latać i móc odfrunąć gdzie tylko bym chciała. Bezgraniczna wolność była moim największym pragnieniem.
Ruszyłam powoli przed siebie, jako cel obierając sobie białe postaci, które widziałam na horyzoncie. Kroczyłam uparcie przed siebie, wierząc, że kiedyś do nich dotrę. Zamiast jednak się do nich przybliżać stale się oddalałam. Moje stopy poruszały się coraz szybciej, miałam wrażenie, że praktycznie nie dotykają ziemi. Zaczynałam unosić się w powietrzu. Oczy zaszły mi łzami szczęścia, gdy zauważyłam swój cień. Nie wyglądałam już jak człowiek. Stawałam się swoim marzeniem...
Skrzyp.
To on musiał mnie obudzić. Leciutko rozchyliłam powieki, by zobaczyć, kto postanowił przerwać mój sen. Drzwi pokoju były otwarte na oścież, tak samo jak okno (musiałam zapomnieć je zamknąć po wschodzie...). Promienie beztrosko pląsały po drewnianej podłodze, wdzięcznie wpadając przez okiennice. Do mojego nosa doszedł zapach świeżo skoszonej trawy. Rozejrzałam się po pokoju, wciąż prawie nie otwierając oczu. Dopiero po chwili dostrzegłam sylwetkę na fotelu. Nie mogłam jej z nikim pomylić. Kobieta o lekko lekko pulchnej twarzy uśmiechała się do mnie czule. Nie miała pojęcia kim naprawdę jestem. Nie miała pojęcia o Rozkazach ani białych postaciach. Była zwykłym, niepowtarzalnie dobrym i wierzącym człowiekiem. Ze wstydem muszę przyznać, że zawsze zazdrościłam jej prawdziwej córce. Kiedy nachodziło mnie jednak to nieprzyjemne uczucie zawsze jakiś głosik w mojej głowie przypominał mi, że ona nie jest niczego świadoma. Teoretycznie miało mnie to uspokoić, praktycznie denerwowałam się jeszcze bardziej.
Błękitne, pełne miłości oczy wpatrywały się we mnie wyczekująco. Czekała aż się obudzę. Powstrzymując cisnący mi się na usta uśmiech, leniwie podniosłam powieki. Drgnęła. Zawsze tak reagowała. Uniosłam głowę, delikatnie unosząc kącik ust w grymasie wybudzonego ze snu dziecka.
- Witaj, śpioszku - szepnęła cicho, poprawiając się na fotelu. Zawsze tak mnie witała.
Podniosłam się na łokciach, po czym odrzuciłam kołdrę na bok i usiadłam wygodnie na miękkim łóżku. Przyglądałam się jej chwilę, obserwując miarowo unoszącą się klatkę piersiową, wesołe oczy i delikatne dołeczki w policzkach.
- Witaj, mamo - nie mogłam pozbyć się tej niepewności w głosie.
Tym razem jednak kłamstwo, ciągnięte przez tak wiele lat wciąż było koniecznością. Nie mogłam przestać. Wciąż czekałam na Rozkaz. Wiedziałam, że kiedyś musi nadejść, że jakieś wieści kiedyś dotrą i tu. A jednak nadzieja i wiara powoli mnie opuszczały. Tęskniłam za Łąką, na której byłam naprawdę szczęśliwa. Nie to, że tu było mi źle. Pod niektórymi względami mogłoby być to najcudowniejsze miejsce na Ziemi. No właśnie, chyba największym problemem okazywało się jedno słowo, które wbijało się we mnie jak jakiś cierń. Ziemia. To właśnie to najbardziej mnie gryzło.
- Zejdź na śniadanie - kobieta uśmiechnęła się do mnie, wstała z fotela i przeciągnęła się. - Ubieraj się, dziś szkoła - pogroziła mi żartobliwie palcem i zaraz zniknęła za drzwiami.
Niechętnie podniosłam się i podeszłam do okna, by je zamknąć. Kiedy na parapecie odkryłam małego ptaszka aż pisnęłam z zaskoczenia. Był identyczny jak ten ze snu.
- Czy to jakiś znak...? - wyszeptałam, przyglądając się mu. Mój gość przechylił łebek, rozłożył skrzydełka i wzbił się w powietrze, by zaraz zniknąć między liśćmi dębu. - Jeżeli to był znak mógłby być konkretniejszy! - westchnęłam, zamykając okna.
Po chwili już byłam na dole, umyta i ubrana. Moja "mama", Sylwia, w różowym fartuszku krzątała się po kuchni jak idealna gospodyni. Jasna kuchnia była sercem tego domu. Słoneczne blaty i drewniane szafki zachęcały do przygotowywania posiłków, a wielki stół stojący na środku zdawał się napominać do jedzenia wspólnych posiłków. I zazwyczaj słuchaliśmy się tego mebla. Jakkolwiek to brzmi. Nie pamiętam obiadu, którego nie jedlibyśmy w iście rodzinnej, sielskiej atmosferze, przy rozmowach na nieistotne tematy. Ktoś z zewnątrz mógłby stwierdzić, że jesteśmy idealną rodziną. Mógłby, ale nikt tak nie twierdzi. Trzymamy się na uboczu. Sylwia i Robert praktycznie z nikim się nie spotykają. Dlaczego? Wciąż próbuję to zrozumieć. Są naprawdę niesamowicie miłymi ludźmi, a jednak nie mają przyjaciół. Mieszkańcy Doliny patrzyli na nich krzywo, a ja nie wiedziałam dlaczego. Pasowali do idealności, sielskości tego miejsca tak idealnie, a jednak byli odtrącani. Od kiedy się tu zjawiłam wciąż się nad tym zastanawiałam.
- Herbata czy kakao? - uśmiechnęła się Sylwia, zauważając mnie.
- Kakao - odparłam, opadając na krzesło przy stole.
Za chwilę na blat wjechały kanapki, płatki i mój ulubiony napój.
- Kiedyś zawsze wybierałaś herbatę - nostalgiczny szept wdarł się do mojej czaszki.
No tak. Kolejny raz. Kobieta musiała być pewna, że tego nie słyszę. Nigdy otwarcie nie rozmawiała o czasie "przed". Przed moim przybyciem (o którym nie wiedziała), przed zniknięciem jej córki (o tym też nie miała pojęcia), przed tajemniczym CZYMŚ (o czym nikt nie chciał mi powiedzieć). Za mało wiedziałam i mimo tak długiego czasu tutaj wciąż popełniałam głupie błędy. Chcąc ukryć moje zakłopotanie, chwyciłam kubek i zanurzyłam usta w słodkim napoju. Co dziwne, właśnie on kojarzył mi się z Łąką, z moją utopią. Uspokajał mnie, dawał poczucie bezpieczeństwa i czyjejś opieki. Tak, kakao kojarzyło mi się z Domem, tym prawdziwym, moim Domem.
- Jedz szybko, tata zawiezie cię do szkoły.
Robert pracował ze dwie przecznice od mojej szkoły, więc często mnie podwoził. Lubiłam z nim jeździć. Prowadził spokojnie i przepisowo. Był chyba najłagodniejszym człowiekiem, jaki chodził po Ziemi. We wszystkim dostrzegał promyczek nadziei i dobra. Chyba nigdy się nie poddaje. Kiedy postawi sobie cel wytrwale do niego dąży. Jest naprawdę ambitny i pracowity. Oprócz tego czuły i opiekuńczy. Idealny ojciec i mąż, nic dodać, nic ująć.
Szybko wsunęłam śniadanie i zaraz byłam gotowa do wyjścia. "Tata" czekał na mnie na podjeździe, przy swoim Qashqai'u, w biznesowym garniaczku i niedbale nałożonym cienkim płaszczu. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się miło i obszedł samochód, by otworzyć mi drzwi od strony pasażera. Grzecznie wsiadłam. Nie odzywał się, ale to było do przewidzenia. Był dość małomównym, przywiązanym do tradycji gentelmanem. Nie przeszkadzało mi jednak milczenie między nami. Dogadywaliśmy się bez słów. Muszę się przyznać, że z nazywaniem go "tatą" był mniejszy problem niż z mówieniem "mamo" do Sylwii.
Z radia płynęła cicha, spokojna melodia. Pewnie jakiś Beethoven czy Bach, Robert ich uwielbiał. Uważał, że tylko przy dźwiękach muzyki klasycznej można wydajnie pracować. Kto wie, może i ma rację, nie mnie oceniać. Często puszczał ich kompozycje w domu, by rozruszać moje szare komórki. Teraz jednak tacie zależało na bezproblemowym podrzuceniu mnie do szkoły, a klasyka pomagała mu się skoncentrować. Pod jego czujnym okiem zapięłam pas i rozsiadłam się na wygodnym fotelu, przyglądając się przekręcanemu w stacyjce kluczykowi. Silnik posłusznie zaburczał i ruszyliśmy. Za oknami migały zielone drzewa, pola i małe domki. Przepisowo zatrzymywaliśmy się na czerwonych światłach, powoli wjeżdżając coraz bliżej centrum Doliny. Małe miasteczko, którego wszyscy mieszkańcy żyli na peryferiach nie było specjalnie rozbudowane. Kilka ulic na krzyż, niewielka dzielnica handlowa, ze dwa banki i pare urzędów - ot, i całe miasto. Już po chwili Robert zaparkował na małym placu przed szkołą i spojrzał na mnie niepewnie. Szybko wychyliłam się i musnęłam wargami jego policzek, po czym wyskoczyłam z samochodu i, machając mu, ruszyłam na lekcje.
Liceum w Dolinie było typową szkołą. Duży budynek z czerwonej cegły, ogrodzony czarnym parkanem, z kamiennymi schodami i wielkimi drewnianymi wrotami ukrywającymi jasne korytarze i znudzonych uczniów. Nie lubiłam tej szkoły. Żywiłam do niej głęboką urazę już od pierwszego dnia, którego wolałabym nie wspominać. Tragedia. Moje życie towarzyskie umarło zanim zdążyło się narodzić. Totalna porażka, jak z resztą cała ja. Chodząc korytarzami starałam się już w żaden sposób nie zwrócić na siebie uwagi. A podobno kiedyś miałam dużo znajomych. Według tego co mówi Sylwia... Teraz jednak od kiedy zamieniłam się z jej córką na miejsca jakoś nikt nie miał ochoty ze mną rozmawiać. W sumie, samej mi na tym niezbyt zależało.
Trampki irytująco piszczały na wypolerowanej posadzce. Nerwowo poprawiłam plecak na ramieniu, unikając kilku przeszywających spojrzeń i szybkim krokiem ruszyłam w stronę sali historycznej. Miałam nadzieję, że lekcja szybko minie i będę mogła całą spokojnie przesiedzieć, patrząc w okno. Cieszyłam się, że udało mi się zająć jedno z ostatnich miejsc w klasie. Dzięki temu, o ile w moim otoczeniu było w miarę cicho, mogłam spokojnie się wyłączyć. Usiadłam w swojej ławce i zaczęłam przyglądać się pobliskiej jarzębinie. Na wiotkiej gałązce przysiadł wróbel, nieśmiało skubiąc liście. Po chwili dołączyła do niego sikorka, kręcąc małym łebkiem. Z uśmiechem przyglądałam się tym wesołym stworzonkom, poszukującym pożywienia, mimo wszystko jednym uchem słuchając nauczycielki. Mówiła coś o komunizmie. Niezbyt mnie to interesowało, ptaki były o wiele bardziej intrygujące, zwłaszcza w momencie, gdy do wróbla i sikorki podleciał mój niebieski towarzysz ze snu. Wtedy nawet ruch na krześle obok, zawsze pustym, nie zwrócił mojej uwagi. Dopiero gdy ptaki odfrunęły, wirując w powietrzu, zauważyłam szatyna tuż obok mnie. Zielone oczy przemykały z rozbawieniem i nieskrywanym zaciekawieniem po mojej twarzy. Miał lekko garbaty nos i pełne wargi, które zagryzał, jakby w zamyśleniu. Niezbyt zwracałam wcześniej uwagę, na ludzi z klasy. Niezbyt mnie interesowali. Marzyłam o tym, żeby już skończyć szkołę... a najlepiej wyrwać się stąd na Łąkę. Chłopak uporczywie się we mnie wpatrywał, więc jak zawsze odwróciłam wzrok, wlepiając go w obrazek z podręcznika. Kto na nim był, w życiu sobie nie przypomnę... Wciąż czułam na sobie palące spojrzenie, więc zaryzykowałam i zwróciłam twarz ku chłopakowi. Uśmiechnął się lekko.
- Czemu tak się na mnie patrzysz? - syknęłam cicho, nie chcąc zwrócić na siebie uwagi nauczycielki.
- Zmieniłaś się - odparł tylko, po czym przeniósł wzrok na tablicę.
Nie odzywaliśmy się do siebie później. W głowie rozważałam jego słowa, próbując odnaleźć ich ukryty sens, podtekst. Cokolwiek, czym mógł chcieć mnie urazić. Jego obecność jednak dziwnie mnie rozpraszała. Mimo ponownego pojawienia się niebieskiego ptaszka na parapecie, nie mogłam się na nim skupić, mimowolnie wracając spojrzeniem do kolegi z ławki. Nie miałam pojęcia nawet jak się nazywał. No tak, po co zawierać znajomości, skoro i tak w końcu przejadę się na ludziach. Im nie można ufać. Nigdy. Kimkolwiek by nie byli.
Kiedy w końcu wyszłam ze szkoły czułam się gorzej niż zwykle. Byłam kompletnie przytłoczona ilością zadań domowych, nauki i podejrzanymi spojrzeniami szatyna. Marzyłam tylko o moim miękkim łóżku i kubku kakao. Tak niewiele uczyniłoby mnie najszczęśliwszą osobą na Ziemi. Nie mogłam jednak liczyć na szybkie spełnienie pragnienia - Robert pracował dziś do późna, co dla mnie oznaczało spacer przez całe miasto.
Tuż obok liceum mieścił się mały, drewniany, sprawiający wrażenie opuszczonego kościółek. Lubiłam tam zachodzić. Większość mieszkańców Doliny omijała go szerokim łukiem twierdząc, że nie wierzą w Opatrzność, ani w Boga. Nie wiedzieli tego co ja... Ten budynek był jedynym takim miejscem w Dolinie. Często zachodziłam tam, wracając do domu. Na parafii pracował starszy Ksiądz, którego kazania chwytały za serce. Odwiedzanie go i słuchanie jego opowieści było jednym z najlepszych zajęć, jakimi mogłam się tutaj zajmować. Dyskusje z Księdzem z kolei bywały bardzo zażarte. Miał swoje poglądy, ja swoje. Często spieraliśmy się w niektórych kwestiach, ale zawsze jakoś się dogadywaliśmy. Miejsce to miało w sobie coś uspokajającego, coś co przybliżało mnie do mojego domu...
Tym razem jednak, gdy tylko postawiłam stopę na skrzypiących deskach, poczułam się inaczej niż zawsze. Ogarnęła mnie świadomość, że zaraz coś się stanie. Nie wiedziałam tylko co. Serce zaczęło mi szybciej bić, czułam rozszerzające się źrenice. Czyżby w końcu nadszedł Rozkaz?
Niepewnym krokiem zaczęłam przemierzać nawę główną, na co deski odpowiadały - dość upiornymi w takich okolicznościach - dźwiękami. Rozglądałam się za Księdzem, mając nadzieję, że cokolwiek się nie stanie będę miała w nim jakieś oparcie. Niestety byłam coraz bliżej ołtarza, a staruszka ani śladu. Wokół mnie zaczęła się tworzyć lekka mgiełka. Nerwowo przeczesywałam wzrokiem ławki, licząc, że znajdę kogokolwiek, kto wyjaśniłby mi, co jest grane. Oczywiście się przeliczyłam. Budynek był całkowicie pusty, nie licząc kilku zabłąkanych kotów i jaskółek z gniazda pod sufitem.
Stanęłam przed ołtarzem, z nogami jak z galarety. Bałam się. Bałam się, że to jednak nie będzie Rozkaz, że to tylko wyobraźnia płata mi figla. Bałam się, że jeżeli to Rozkaz to są to tylko informacje, co dalej mam robić w Dolinie. Bałam się, że to będzie jeden z Nich, chcący tylko ze mnie zadrwić, jak to już bywało. Nigdy nie grzeszyłam odwagą i śmiałością.
Nagle otoczyło mnie jasne światło. Tak jasne, że musiałam przymknąć powieki. Nie wiedziałam, co się dzieje. Chciałam jak najszybciej dowiedzieć się co jest grane. W gardle mi zaschło, oddech był nierówny, źrenice rozszerzone mimo tak jasnego światła.
Po chwili wszystko zgasło, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Pozostał tylko szum w uszach i niepewna świadomość utraty czegoś ważnego.
_______________________
Ta daaaam, oto i rozdział pierwszy *u*
Tak, jestem z niego mega zadowolona. Tak jak rzadko mi się zdarza. Mimo kilku niedociągnięć jestem z niego naprawdę dumna.
Mam nadzieję że i Wam się spodobał *.*
Wielkie podziękowania dla moich dziewczątek: Clar, Des, Kath, nie wiem czy bez Wam to by powstało! Uściski i buziaki dla Eweliny i Patcha (ha, wyszło na Twoje), za równie wielką pomoc!
Pozdrawiam, życzę miłego 2014 (lepszego niż 2013 przede wszystkim) i... apeluję o komentarze *nieśmiało*
Wasza Cupcake.
Obiecalam ze przeczytam? Przeczytalam!!
OdpowiedzUsuńI JESTEM W NIEBOWZIETA!!
Nie rozumiem cxemu nie podoba cCi sie ta koncowka. Boska jest.
Zielonooki szatyn batdzo mnie intryguje!
Ale tak szczerze to na razie nic nie ogarbiam. Ale yo sie pewbie niedlygobwyjasbi. Dlatego cxekam z niecierpliwoscia na kolejne rozdxialy :*
No i kczywiscir dziekuje Ci bardzo ale to bardzo za dedykacje :3
A jutro. Druga czesc komenta :*
Sciskam cieplutko i apelujr o powrot na gg.
Clar
Clarieeee *ściska mocno*
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz ;* No i to ja jestem wniebowzięta, że się podoba *u*
Co do końcówki - nie wiem o co mi mogło w niej chodzić, ale zaczynam się do niej przyzwyczajać i jeszcze trochę a uznam, że jest w porządku ;p
Zielonooki szatyn... Cóż, tacy już są ci chłopacy *wzdycha teatralnie* xD A tak serio - lubię gościa xD
Ja sama nie do końca ogarniam. Staram się nie wydać za dużo na raz, jednocześnie muszę cokolwiek sprostować, żeby nie było nieporozumień... i dlatego takie to trochę dziwne xD
Również ściskam i całuję
Cupcake.
xx
uhuhuhu. :)
OdpowiedzUsuńZobaczyłam że nowy rozdział na bloggerze i jestem! :)
Bardzo, naprawdę bardzo żałuję że od czasów wakacji się tak od was wszystkich oddaliłam ... od ciebie i innych bloggerek ;( Nie ważne...
Co do blogu;
Zaczynasz.... kolejne niesamowite opowiadanie, które wyjdzie ci na pewno równie doskonałe jak wszystkie, a może nawet lepsze. no cóż są na to zadatki xdd
*Pierwszy fragment~ miałam wrażenie jakbym tam była w tej białej sukience... nie wiedząc czemu miałam dreszcze. czułam na sobie rosę. Czytając to mogłam sobie wyobrazić wszystko o czym napisałaś. Za co należą ci się brawa, bo jak czytam nawet jakieś bardzo sławne książki czasami przychodzi mi to z wielkim trudem. Czemu jak czytałam o tych białych postaciach miałam w oczach łzy?
*Fragment drugi~ To był tylko sen? C-c-cooo? Naprawdę? Dobra nic nie mówię czytam dalej. Musiała cie obudzić, prawda? nie mogła się powstrzymać, ten sen mógłby jeszcze trochę potrwać bo byl naprawde cudowny ale przeszłam już dalej więc czemu cały czas pisze o śnie? nieważne. Mmm. Zapach świeżo skoszonej trawy. Skąd wiedziałaś że go uwielbiam?
Ja idąc na lekcje zawsze mam nadzieje że szybko minie.. A tutaj jeszcze trampki skrzypiały ajajaja... ;//
"Słuchając o komunizmie, oglądał ptaszki za oknem" - z tego może powstać niezła komedialna piosenka ? *-*
Kolega, jeszcze o ciemnych włosach? Cygan? Nie teraz przesadziłam przepraszam... Krzywo się patrzy? Śmiałabym się gdyby podeszła do niego i strzeliła mu w twarz ... hahaha wtedy ta postać już wgl była by podobna do mnie ^^
Dyskusja z Księdzem... hmmm... nowy show na TVN? XD
Serio? Naprawdę? Szum w uszach, światło i.... koniec?? I co ja mam teraz zrobić? Czuję nie dosyt... JA CZUJĘ NIE DOSYT ;///
Podsumowanie: Intryguję mnie to opowiadanie i mimo że na początku myślałam że jest długo, potem okazało się że jest zdecydowanie za krótko, powiem tak - poczytałabym jeszcze :) Masz talent, i zauważyłam (myśle że nie tylko ja) że jest coraz lepiej, a nie brakuje ci dosłownie milimetra do doskonałości. ;* Dobrze że jestes z niego zadowolona, ponieważ to podstawa i naprawdę świetnie i zgrabnie ci wyszedł. :)
Pozdrawiam Troszkę-Bardzo-Tęskniąca- Rexi ;** ♥
+ zapraszam cie na moje (jak narazie) jedyne opowiadanie :)
UsuńZawiesiłam pozostałe ;)
http://feelings-there-are-nasty.blogspot.com/
Rozdział 2 już sie pisze :)))
Pięknie ^.^ napisałam Ci długi komentarz i "wykryto zmianę sieci" JAK JA TO UWIELBIAM <3 A więc, im dalej się zagłębiałam, tym bardziej nie mogę sobie wybaczyć, że tak późno komentuję ;--; PÓŹNO, KILKA MIESIĘCY PO PUBLIKACJI! No wiem, że jestem niepunktualna :// dobra, bo podetnę se żyły masłem.
OdpowiedzUsuńA więc, Cuppy <3 zacznę od nowa xd Wcięło mnie w fotel. Przygwoździło do ekranu i to bynajmniej nie przez te pięć kilo, które przytyłam z okazji świąt. Absolutnie nie spodziewałam się takiego czegoś i jestem zachwycona! POZYTYWNIE OCZYWIŚCIE! :D I wszędzie tajemnice *___* Zagadki, matka - nie matka, ojciec - nie ojciec, ona - zmieniona, Rozkazy - Zakazy i niebieski ptaszek - Znak! ZNAK CZEGO JA SIĘ PYTAM?! *U* Twoja głowa jest niedościgniona - masz tam tyle... tego cholerstwa, które nazywa się zajebistymi pomysłami, że normalnie UGH XD XD Szczerzę Ci tego zazdroszczę, bo JA ledwo daję radę z jedną opowieścią, a Ty masz ich cały magiczny zbiór! Wybacz, mój komentarz będzie krótki i bez sensu, bo tak właśnie działa długa przerwa ;___; JESTEM POD WRAŻENIEM. Koniec. Kropka <3 i czekam z jeszcze większą niecierpliwością na rozdział Sama Wiesz Gdzie ^----^ ;**
Twoja na zawsze, pisząca nieogarnięte komentarze,
Alex ;3