poniedziałek, 11 marca 2013

Mój świat. Rozdział XI: Jesteś beznadziejna

Wiki biegała po domu jak wariatka.
- Mela, złaź mi z drogi! - krzyknęła, gdy w biegu wpadła na mnie na schodach.
Od kilku dni nie dało się z nią normalnie porozmawiać. Jakby coś ją opętało.
Z babunią z resztą też nie było lepiej. Całe dnie spędzała w kuchni. Naprzemiennie sprzątała i gotowała. Nie chciała mojej pomocy.
Całe dnie przesiadywałam wypróbowując amulety od mojego nocnego gościa. Jak dotąd żaden nie powstrzymał obrazów cisnących mi się przed oczy, gdy tylko dotnę czegoś lub kogoś.
Wierzch mojej lewej dłoni na okrągło był czerwony. Szczypanie się nie było dobrym rozwiązaniem moich problemów, jednak nie znałam innego sposobu by rozwiać wszystkie te "wizje".
Zostało kilka dni do świąt a ja wciąż nie miałam prezentów dla bliskich.
Babunia wygadała się, że tym razem po raz pierwszy od jakiś pięciu lat zjemy kolację wigilijną z rodzicami. Kiedyś skakałabym z radości. Teraz nie dawało mi to żadnej satysfakcji. Chyba już nie wierzyłam, że to w ogóle możliwe.
Ostatnie święta z rodzicami nie są moim najszczęśliwszym wspomnieniem. Pamiętam aż za dobrze niedosamżonego karpia, zimny barszcz z nieodmrożonymi uszkami i kutię, w której brakowało maku. Te wszystkie sztuczne uprzejmości. I prezenty: wielki dmuchany materac dla mnie i puderniczka dla Wiki. Gorszych świąt nigdy nie przeżyłam.
Jedynym wesołym elementem było wtedy ubieranie choinki. Pamiętam doskonale jak śmiałam się z zaplątanej w lametę Wiki czy owijanie taty w łańcuchy. I głos mamy z kąta, kiedy cicho śpiewała kolędy...
Wszystko popsuło się właśnie dzień przed Wigilią. O tamtym dniu najchętniej zapomniałabym na wieki.
***
Wieczorem znów siedziałam przy biurku, tym razem z delikatną, srebrną bransoletką na nadgarstku.
Przyglądałam się porozkładanym zdjęciom. Na wszystkich byłam taka uśmiechnięta...
Kilka dni temu Wiki leżała na kanapie. Podeszłam do niej, by kolejny raz spróbować wyprosić możliwość zaproszenia Gabi do domu. Nie zdążyłam jednak otworzyć ust, kiedy moja siostra wstała z kanapy i ze śmiechem rzuciła mi się na szyję. Nie miałam pojęcia o co jej chodzi. Wyplątałam się jej z objęć i spojrzałam na nią z nutką niepewności (a nóż znowu się na mnie rzuci...?).
- Melka, co ty taka markotna? Nie pamiętam kiedy ostatnio się uśmiechnęłaś! - pokreciła głową z niezadowoleniem. - A teraz nawet nie cieszysz się moją wygraną!
Chodziło jej o jakiś głupi teleturniej w telewizji. Wygrała 1000zł.
No i nadal nie pozwoliła mi zaprosić nikogo do domu. Jedyną osobą, która (poza domownikami) nas "odwiedzała" był bardzo wysoki, chudy, ciemnowłosy i jasnooki doktor Stefan. Był podobno psychologiem. Przychodził regularnie we środy i piątki na "sesje". Wyglądało to tak, że przesiadywał na moim fotelu przez półtorej godziny tygodniowo, zmuszając mnie (leżącą sobie wygodnie na łóżku) do mówienia. Problem w tym, że siedząc całymi dniami w domu nie bardzo miałam o czym, co pan doktor skrupulatnie notował jako "brak chęci do współpracy".
Wiki była nim zachwycona i nie rozumiała mojej dezaprobaty. Uważała, że jest świetnym specjalistą, że nikogo lepszego się nie znajdzie, że...
- Witam szanowną panią - poczułam oddech na szyi.
Mimowolnie się uśmiechnęłam, mimo że nie mogłam odwrócić się i spojrzeć w twarz mojemu gościowi. Sam jego głos wpływał na mnie kojąco.
Otoczył mnie jego zapach. Nadal nie potrafiłam określić czym pachniał...
Za każdym razem, kiedy przychodził chciałam spojrzeć mu w oczy, przyjrzeć się jego twarzy, by sprawdzić, czy moje domysły są trafne. Ale nie mogłam. Coś mnie powstrzymało. Moja twarz ciągle była skierowana ku zdjęciom, a powieki mimowolnie opadły.
- Kolejny amulecik? - z nutką ironii powiedział mój gość. - Wiesz, że to na nic? - zaśmiał się szyderczo. - Komuś takiemu jak ty nawet najsilniejszy amulet by nie pomógł! Jesteś beznadziejna, nie potrafisz panować nad swoim darem... Jesteś po prostu słaba. Nic ci nie pomoże.
Z każdym jego słowem czułam rosnącą irytację. Chciałam rzucić się na niego i coś mu zrobić. Cokolwiek.
Kiedy poczułam, że odzyskuję kontrolę nad moim ciałem, błyskawicznie się odwróciłam i uderzyłam...
... powietrze. Już go nie było.
- TCHÓRZ! - krzyknęłam. - Czego ty się boisz? I czego ode mnie chcesz? - po policzku spłynęła mi pojedyncza łza. - Po co do mnie przychodzisz?! Ujawnij się, wtedy może pogadamy, co?!
Usłyszałam kroki na schodach. Musiałam obudzić babunię...
________________________________________
Proszę bardzo, kolejny rozdział ;>
Mam nadzieję, że się podoba ;3
Dedykowane Emilii (mam nadzieję, że choć trochę spełniłam Twoje oczekiwania :D Starałam się), AAlexsie (której komentarze zawsze bardzo podnoszą mnie na duchu), Kath (której blogi mnie inspirują którą szczerze podziwiam). Dziękuję Wam za to, że jesteście i tu zaglądacie ;***
Wszystkich pozostałych gorąco pozdrawiam z okazji powrotu zimy i przesyłam buziaczki ;3
Wasza Cupcake.

2 komentarze:

  1. Nowość
    http://topin-zawszespoko.blogspot.com/

    Świetnie piszesz!

    OdpowiedzUsuń
  2. Uuuuu, Wika wygrała tysiaka, no ładnie zaszalała ;d
    No kurczę co to za chłopak, no ! Chociaż mam podejrzenia ;3
    I czemu ją tak obraża ?! -.-
    A babunia, jak zwykle cała w nerwach ^^
    No i jeszcze o co chodzi z tymi rodzicami ? ;o
    Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością *.*
    Uwielbiam, kocham i co tam jeszcze się da <3

    Pozdrawiam i weny życzę
    ~Hermionija <3

    Ps.Nominuję cię do The Versatile Blogger, więcej informacji u mnie na http://secrets-twins-potter.blogspot.com/ ;>

    OdpowiedzUsuń