Dedykuję te oto opowiadanie przede wszystkim Emilii, dzięki której mój tekst nabiera trochę humanistycznego charakterku, za to, że jest, że zawsze chętnie mi pomaga (choć ja na jej miejscu miałabym mnie dość), że odpowiada na moje wszelkie pytania, pomaga mi ogarnąć samą siebie, robi mi psychoanalizy (huehue...), czyta co raz to nowe rozdziały i powtarza co jest do poprawki. DZIĘKUJĘ CI! ;******
/no i Tobie życzę weny, żeby Twoja historia, jeszcze kształtująca się w głowie i wordzie kiedyś trafiła na bloga ;****** /
Dziękuję też i dedykuję te opowiadanie wszystkim, którzy mnie wspierają, czy to komentując pod postami (Wiktoria <3 Hermiona <3 Ginny <3) czy obserwując (w sumie te same osoby...) czy w rozmowach (na gg, na fejsie, na żywo...). Bez Was ten blog zmarłby śmiercią naturalną jeszcze zanim w jakikolwiek sposób zaczęła rozwijać się historia Melki, Niny i Melissy (ta ostatnia jest przeze mnie ostro zaniedbywana, niestety...). Dzięki Wam wieeeelkie ;****
Komu by tu jeszcze posłodzić...
Wszystkim innym czytającym, którzy nie chcą się ujawniać. Dzięki, że w ogóle wchodzicie, czytacie... Fajnie by było, gdybyście coś po sobie zostawili... Ale mimo wszystko, to opowiadanie jest dedykowane również dla Was! ;***
A teraz już życzę miłej lektury... ;>
_____________________________________
Wy nie wiecie jak to jest! Nie zrozumiecie mnie nigdy! Nie macie pojęcia co czuję!
***
Brunetka męczyła się z zapięciem od roweru. Nie dość, że za późno wyjechała z domu, ten cholerny zamek musiał się popsuć. Westchnęła.
"Ostatnia próba - postanowiła. - Jeśli się nie uda zostawię rower swojemu losowi... Oby nikomu nie wpadł w oko...!"
Coś przeskoczyło i rower był przypięty do stojaka. Nareszcie.
Dziewczyna zerknęła na zegarek. Minuta do dzwonka... A jeszcze przecież musi zostawić kurtkę w szatni, bo Lodzia* ją wygoni z sali!
Jeszcze raz sprawdziła zapięcie w rowerze po czym ruszyła biegiem przez frontowe drzwi, długi korytarz i wąskie schody do szatni. Woźna już miała zamknąć szatnię klasy I A, kiedy dotarła do niej brunetka.
- Dzień dobry, pani Władziu...
- Dzień dobry, skarbeczku... Właśnie zamykałam. Leć szybciutko z tą kurteczką...
Licealistka błyskawicznie zarzuciła kurtkę na pierwszy wolny wieszak i, mrucząc podziękowanie dla woźnej, pobiegła na lekcje.
***
Czujesz to co ja? Powiedz! Chcę wiedzieć! Najgorsza prawda lepsza od najlepszego kłamstwa...
***
Do sali wpadła prawie pięć minut po dzwonku. Lodzia nie tolerowała spóźnień.
- Szafrańska, spóźnienie. Proszę pod tablicę.
Brunetka poprawiła torbę i, bardzo niechętnie, podeszła w znienawidzone miejsce pod tablicą. Jej męki się zaczęły. Ten dzień będzie jednym z najgorszych dni jej dotychczasowego życia. Tego była pewna. Żaden dzień zaczynający się pytaniem z fizyki nie mógł być dobry.
Lodzia zasypywała ją gradem podchwytliwych pytań. Gdyby nie kujony z pierwszej ławki, które się nad nią zlitowały, byłaby to totalna porażka.
- Dobrze. Siadaj. Trója z ogonem.
Dziewczyna westchnęła z ulgą. Rzadko pytanie z fizyki kończyło się pozytywną ocena. Przecisnęła się do ostatniej ławki, by usiąść wśród grupy znajomych: Karola, Helki, Arka, Domi i Pitera.
***
Wykrzycz mi to w twarz! Co mówisz? Nie słyszę! Mów głośniej, tchórzu!
***
Brunetka odrzuciła piłkę przyjaciółce.
- Julka, coś się dzieje? Jesteś ostatnio jakaś dziwna, nieobecna. - Domi przystanęła, kozłując. - Jak nie ty! No i jeszcze zaczęłaś kumplować się z kujonami... Martwimy się o ciebie.
Brunetka nic nie odpowiedziała, przewróciła oczami i szybkim, nieoczekiwanym zrywem wyrwała piłkę blondynce.
Nie lubiła rozmawiać o problemach. Nigdy. Z nikim.
Od dziecka była uczona samodzielności i tego, że nikomu nie można ufać, a świat to jedno wielkie bagno, więc trzeba robić wszystko żeby nie zatonąć.
Pamiętała aż za dobrze, gdy kiedyś na zawodach, jeszcze w podstawówce przewróciła się tuż przed metą i, jak to dzieciak, pozwoliła sobie na płacz. Miała całe kolano we krwi. Upadła akurat na wystający z ziemi kawałek chropowatego kamienia. Nie czuła nogi. Próbowała znaleźć wzrokiem rodziców w tłumie kibiców. Udało jej się. Jednak ich twarze miały surowy wygląd, a ojciec zdawał się pokazywać, żeby biegła dalej. Zapłakana i zakrwawiona przecięła wstęgę mety jako pierwsza. Słowa rodziców po tych zawodach wryły się w jej pamięć aż zbyt dobrze: "Jesteś beznadziejna. Przez kamyczek straciłaś szanse bycia rekordzistką miasta". I ten cios w policzek...
Zamrugała powiekami, by odpędzić wspomnienie i pozbyć się napływających do oczu łez.
- Julka! Podaj! - usłyszała gdzieś z boku. Niechętnie odrzuciła piłkę w stronę głosu. Nie lubiła gier zespołowych właśnie przez te ciągłe "podaj! podaj!".
***
Więc uważasz, że nie jestem ciebie warta? Czego mi brakuje, co? ZADAŁAM PYTANIE!
***
Po lekcjach wyszła ze szkoły wraz z Arkiem. Wysoki szatyn o figlarnych zielonych oczach wyraźnie był nią zainteresowany. Jednak dziewczyna miała wiele innych spraw na głowie. Poza tym - nie wiedziała, jak ma się zachować... A nie lubiła tracić panowania nad sytuacją. Wiedziała, że może się wtedy stać agresywna, a kumplowi nie chciała zrobić nic złego.
- Ej... Szafi? Może byśmy gdzieś poszli...? Razem...? We hm... dwoje? - wydusił chłopak, kiedy Julia próbowała rozprawić się z zapięciem roweru.
"Przeklęte zapięcie! Trzeba mi było zostawić je otwarte. Nikt by mi raczej nie ukradł roweru..." - pomyślała, szarpiąc kluczykiem.
- Szafi? Słuchasz mnie?
- Jasne... - mruknęła niewyraźnie, wciąż siłując się z zapięciem.
Szatyn zauważył, że nie pogada sobie z kumpelą, więc klepnął ją po ramieniu i odszedł.
- Arek, mógłbyś... - brunetka wstała w pewnym momencie chcąc poprosić o pomoc, jednak wokół niej nie było nikogo. "Jak zwykle sama" - przeszło jej przez myśl. Pojedyncza łza zaczęła płynąć po jej policzku. Starła ją ze złością i wróciła do popsutego zapięcia.
***
I ty uważasz, że możesz oceniać ludzi? Dzielić ich na lepszych i gorszych? Co ty, za Boga się uważasz?!
***
Po drodze do domu zajechała do Darka, jednego z kujonów. Przywitała się z rudzielcem i zniknęła w otchłani jego domu.
***
Gdzie ty masz oczy człowieku? Nie widzisz mnie? Ty nic nie widzisz poza czubkiem swojego nosa!
***
Do domu wróciła bardzo późno. Mimo to nikogo nadal tam nie było. Pusty, zimny dom. Pełen niepotrzebnych ozdobników i drogich drobiazgów.
Nienawidziła tego budynku. Zawsze gdy tu wchodziła miała ochotę roztrzaskać wszystko. Od mega drogiego dywaniku, leżącego pod szklanym stolikiem po ściany, podłogi i sufity wyłożone drogimi panelami, malowane drogimi farbami i obklejone drogimi tapetami. Czuła się tu jak w klatce. Co innego było u Darka, ale to wolała przemilczeć. Dostała czego potrzebowała i więcej kontaktu z nim nie potrzebuje.
Przez hall wyłożony białym puchatym dywanem specjalnie przeszła w zabłoconych adidasach. Dodatkowo zamiast zostawić rower na zewnątrz weszła z nim do środka. Uwielbiała irytować rodziców. Była to jej ulubiona rozrywka.
Gdy już porządnie wybrudziła ulubiony dywan matki, zrzuciła adidasy na bok. Rower zostawiła w przejściu.
Na skarpetkach ruszyła do siebie do pokoju. Zamknęła drzwi na klucz, otworzyła plecak i wyciągnęła paczuszkę od Darka. Nareszcie.
***
Myślisz, że można mnie przekupić? Idiota.
***
Kiedy rodzice wpadli do sypialni dziewczyny nie było tam czym oddychać. Brunetka, której po czole spływały strużki potu, była bledsza od ściany. Jej oczy krążyły wokół, ale nic nie widziały, przechodziły przez przedmioty jak laser.
- Julio! Co to ma znaczyć?
***
Darek, chciałeś mnie zabić. Dziękuję ci. Było miło, ale teraz to ty pożałujesz. To ty zgniniesz. Kto pod kim dołki kopie...
Żegnaj, Dareczku.
***
Kiedy wypuścili ją ze szpitala postanowiła rozprawić się z Darkiem. To, co jej podał było bardzo niebezpieczną na dodatek dziwną mieszanką ziół z amfetaminą. A przynajmniej tak twierdzili lekarze. "Dobrze, że skończyło się tylko tak" - cieszyła się Julia. Postanowiła, że nigdy nie da się omamić już żadnemu dilerowi.
Jednak rodzice nie chcieli wypuścić jej z domu. Byli pewni, że znów chciała kupić działkę.
- Wy nie wiecie jak to jest! Nie zrozumiecie mnie nigdy! Nie macie pojęcia co czuję!
Kiedy udało jej się uciec, błyskawicznie dotarła do domu Darka. Rozmowa z nim była jednym długim oskarżającym monologiem Julii.
- Czujesz to co ja? Powiedz! Chcę wiedzieć! Najgorsza prawda lepsza od najlepszego kłamstwa... Wykrzycz mi to w twarz! Co mówisz? Nie słyszę! Mów głośniej, tchórzu! Więc uważasz, że nie jestem ciebie warta? Czego mi brakuje, co? ZADAŁAM PYTANIE! I ty uważasz, że możesz oceniać ludzi? Dzielić ich na lepszych i gorszych? Co ty, za Boga się uważasz?! Gdzie ty masz oczy człowieku? Nie widzisz mnie? Ty nic nie widzisz poza czubkiem swojego nosa! Myślisz, że można mnie przekupić? Idiota.
- Julka... To nie tak... Chociaż? Masz rację. Jestem idiotą...
- Darek, chciałeś mnie zabić. Dziękuję ci. Było miło, ale teraz to ty pożałujesz. To ty zgniniesz. Kto pod kim dołki kopie... Żegnaj, Dareczku.
Następnego dnia chłopaka znaleziono w jego własnej sypialni, na jego własnym łóżku, ze strzykawką w ręce, martwego.
***
Szatyn objął szlochającą dziewczynę.
"Jak można płakać na pogrzebie kogoś, kto chciał cię zabić?" - zastanawiał się.
Julia wyplątała się z jego objęć. Nie dość, że się rozryczała, to jeszcze teraz ma się wypłakiwać na ramieniu Arka? Przecież to nie jest zachowanie Szafrańskich.
Chłopak popatrzył na nią urażony, na co ona odwróciła wzrok. Jego zielone oczy dziwnie na nią wpływały. Nie wiedziała, co mówi, co robi i co chwilę zdarzało jej się wygłupić.
- Julka! Nie spóźniłam się? - nagle zza Arka wyskoczyła wesoła blondynka.
- Nie. Jeszcze nie zakopali tru-u-u... - potok łez z podwojoną siłą popłynął przez policzki brunetki.
Domi stanęła przy przyjaciołach i rozglądała się wokoło. Niedaleko stali Piter z Helką i Karol. Machnęła na nich.
***
Zapięcie od roweru działało bezbłędnie. Brunetka szybko przypięła swój pojazd do stojaka i ruszyła biegiem przez szkołę do szatni. Miła pani Władzia już miała zamykać, jednak poczekała aż licealistka zawiesi swoją kurtkę. "Znów nie wyjechałam na czas... - pomyślała. - Ale jeszcze dzwonka nie było!" Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie w biegu. W momencie gdy zadzwonił dzwonek Julia dotarła pod salę.
- No, Szafi! Punktualnie w końcu - mruknął do niej Arek, przyciągając ją do siebie.
- Staram się, tygrysku - odparła wtulając się w niego.
- Umówicie się po lekcjach - prychnęła na nich idąca z kluczem Lodzia.
- Nie ma sprawy, psze pani - odparł chłopak, wypuszczając brunetkę z objęć.
***
Wszyscy przyjaciele leżeli na bardzo drogim dywanie, u Julii w pokoju, jedząc chipsy i oglądając głupie seriale w telewizji. Nagle wstała Domi a zaraz za nią reszta przyjaciół tak, że na podłodze została tylko brunetka.
- Julka... Fajnie, że wróciłaś w końcu... I że wszystko jest tak jak powinno...
Dziewczynie łzy napłynęły do oczu. "Wszystko jest tak jak powinno"... Nie do końca, ale wszystko było na jak najlepszej drodze.
____________________________________
I jak wrażenia?
Jeszcze raz dziękuję wszystkim, za to że mnie wspierają ;****
Miłego dnia... Moich Urodzin :D
Wasza Cupcake. - jubilatka ;>
Oj kochana kochana .. ;* Bardzo ci dziękuje za dedykacje jak to się mówi . ^^
OdpowiedzUsuńOdwiedzam twój blog bo jest naprawde świetny ! ♥
Kolejny rozdział w którym jestem zakochana O_o
Czemu twoje opowidanie działają na mnie tak dziwnie jakoś... zaraz szczęśliwie i smutno . <3
Kocham cie za to . ;*
Sto Lat sto lat ;) ;*
Pozdrawiam Gin . ;D
Dziękuję bardzo ;**
UsuńMiło mi, że się podoba *.*
Dobre :) chaotyczne nieco.
OdpowiedzUsuńTakie właśnie miało być ;D
UsuńWiem :)
Usuńfajne ;D
OdpowiedzUsuńjesteś niesamowicie dobra w tym co robisz na swoim blogu!
OdpowiedzUsuńpodobają mi się te przerwy na przemyślenia bohaterki.
JJ