Woda ciekła po mnie strumieniami.
"Niedługo wszystko wróci do normy!" "Widać znaczną poprawę!"
Odkręciłam maksymalnie kurek z gorąca wodą. Nadal nie czułam ciepła. Zaczęłam płakać. Łzy mieszały się z wodą. Spływały po mnie. Ale ja ich nie czułam. Nawet gdy trafiały mi wprost do ust nie były słone. Były nijakie. Jak woda... jak ja.
"Jesteśmy na dobrej drodze, naprawdę!" "Wszystko się stabilizuje..."
Zaśmiałam się na wspomnienie wszystkich tych przemądrych lekarzy, którzy co dzień w szpitalu próbowali zrozumieć, co mi jest.
Pobieranie krwi. Badanie. Wyniki. Nic. Pobieranie moczu. Badanie. Wyniki. Nic. Wiele innych badań. Wyniki. Nic.
Wielce mądrzy lekarze postanowili po kilku tygodniach zmarnowanych prób postawienia diagnozy wypuścić mnie do domu. Dzięki Bogu. Myślałam, że zwariuję wciąż wpatrując się w białe ściany z zielonymi detalami. Czas umilały mi wizyty przyjaciół (a przynajmniej za nich się podawali, nikogo nie pamiętałam) i książki fantasy.
Zakręciłam gorącą wodę i dla odmiany włączyłam lodowatą. Normalnie moją skórę prawie natychmiast przeszyłyby tysiące igiełek, jednak nadal nic nie czułam.
Lałam wodę bezsensu jeszcze długo, dopóki Wiki nie zaczęła się dobijać do łazienki z pytaniem "wszystko w porządku? żyjesz?". Szybko zakręciłam wodę i otuliłam się ręcznikiem (który bardzo lubiłam, bo zawsze był mięciutki... teraz tego nie czułam).
- Spokojnie, Wiki. Żyję. - mruknęłam, otwierając drzwi i wypuszczając na korytarz obłoczki pary.
- Uff... - odparła moja siostra. - A już się bałam... - na chwilę zamilkła. - Em... A jak tam czucie...?
- Nijak. - burknęłam i przepchnęłam się obok niej, by dotrzeć do swojego pokoju.
W szpitalu, na samym początku miałam problem ze wszystkimi zmysłami. Pierwsze wróciły słuch i wzrok. Później smak. Ostatnio pracuję nad węchem i dotykiem. Ten pierwszy powoli zaczyna wracać. Szczególnie gdy coś silnie pachnie lub śmierdzi. Jednak perfum Wiki nadal nie czuję...
Wszystkie zmysły tak czy siak mam mocno osłabione. Łatwo mnie zaskoczyć. Podejść... Okraść pewnie też. Nawet nie do końca panuję nad ciałem... A wydawałoby się, że dostałam w głowę już dawno. I nawet niezbyt mocno. Chyba. Kto by pomyślał, że jedno uderzenie może wyrządzić tyle szkody.
- Melcia! Obiad! - usłyszałam głos z dołu.
Po tym, jak wylądowałam w szpitalu Wiki zadzwoniła do rodziców. Oczywiście nie przyjechali. Zamiast siebie wysłali do nas babunię Helenę. Nie było na co narzekać - dzięki temu miałyśmy pyszne, gorące obiadki i opiekę dla mnie dwadzieścia cztery na dobę, siedem dni w tygodniu. Wiki nadal mogła jeździć do pracy, a ja byłam powiedzmy bezpieczna.
Ale mimo wszystko... nawet najcudowniejsza na świecie babunia Helena nie zastąpi mi rodziców...
Szybko ubrałam się (w najbardziej drapiące ciuchy jakie miałam, żeby pobudzić receptory dotyku) i zbiegłam na dół.
- Melka, stój! - krzyknęła Wiki, gdy tylko przeszłam próg kuchniojadalni. - Zgadnij, po zapachu, co dziś jemy.
Wiki próbowała zmotywować mój węch do działania - na próżno.
Wzruszyłam ramionami:
- Wiki, nadal nie czuję.
Siostra westchnęła i wskazała mi krzesło.
- Buraczkowa. Ziemniaki, surówka z marchwi i schabowy. Proste.
Usiadłam na krześle i zaczęłam jeść. Smak nie mógł wrócić mi w całości bez węchu, więc musiałam do swojej porcji dodawać mnóstwo przypraw, co niezbyt podobało się babuni. Jak przez mgłę pamiętam, że zawsze jej potrawy były idealnie przyprawione. Miała naturalny dryg do gotowania.
Nagle wokół mnie zaczęło robić się ciemno. Usłyszałam, że moja łyżka uderza głucho o stół. Zaczęło mi dzwonić w uszach. "No pięknie, mdleję" - pomyślałam. Ale wciąż jako tako panowałam nad ciałem. Czułam, że siedzę. Nie pozwoliłam sobie opaść. Napięłam mięśnie, by utrzymać pozycję siedząca, gdy w ciemności, która mnie otaczała pojawiły się stalowe oczy.
- Chcesz by wszystkie zmysły wróciły? Pójdź za mną... Pomogę ci...
Nagle poczułam klepanie po policzkach. Ciemność wraz z tajemniczymi oczami i głosem zaczęła ustępować.
- Mela? Wszystko okej? - obok mojego krzesła kucała Wiki.
- Powiedzmy - odparłam. - Pójdę się lepiej położyć.
Po drodze na górę towarzyszyło mi wspomnienie "wizji". Oczy wydawały się znajome... Tak jak i głos.
Kto to był?
Skąd go znam?
Jak może mi pomóc?
Walnęłam się na łóżko (specjalnie stukając łokciem w ścianę - i tak nic nie poczułam) i zaczęłam rozmyślać.
Po jakimś czasie zaczęłam mimowolnie odpływać. Po głowie wciąż krążyły mi słowa wypowiedziane przez tajemniczy-znajomy głos: "Chcesz... Pójdź... Pomogę..."
___________________________________
Ciekawi co dalej? Zaglądajcie często, zostawiajcie komentarze ;>
Mam nadzieję, że choć trochę się podoba :3
Wasza Cupcake.
Ojeeeeeeej..... *___* Uwielbiam, kocham!!!
OdpowiedzUsuńStalowe oczy... Omg. Kim są ci cali Sosnowscy?? O.o Pękam z ciekawości! :D
Czytam dalej! ^^
Pozdrawiam, Eveline ;)
Cieszę się, że się podoba ;)
Usuń