poniedziałek, 28 stycznia 2013

Pod jemiołą. Rozdział II

Blondyna skrzywiła się i odjechała z piskiem opon. Co jak co, ale autko miała fajne.
- Ninaaaa? - usłyszałam z głębi domu. - Możesz tu przyjść?
Z westchnieniem podniosłam się z leżaka. Szczęściarz, gdy tylko wstałam, wybiegł zza krzaka cały w ziemi, radośnie merdając kikutem, który kiedyś był jego ogonkiem. Pogłaskałam nicponia i próbowałam otrzepać jego biszkoptową sierść z brudu, kiedy głos z domu znów zawołał "Ninaaa!", coraz bardziej zdenerwowany.
- No, Szczęściarz, musisz trochę poczekać... - mruknęłam, porozumiewawczo kiwając głową w stronę domu.
Nie wiem, czy psiak mnie zrozumiał, ale podskoczył do mojego policzka, liznął mnie i, merdając kikutem, ruszył w krzaki.
Niechętnie ruszyłam w stronę, z której dobiegał mnie głos. Zastanawiałam się, co też moja mamusia może ode mnie chcieć. Zazwyczaj, kiedy pozwalała mi wylegiwać się na leżaku nie zakłócała mi spokoju. Wiedziała, że strasznie tego nie lubię...
- No co tam, mamuś? - krzyknęłam tuż za progiem.
- Ta kobieta... - mama nie powiedziała nic więcej, tylko rzuciła w moją stronę swój ulubiony magazyn z ploteczkami o gwaizdach.
Gazeta upadła tuż obok mnie. "Uch, mamo, wiesz, że słaba ze mnie łapaczka..." - pomyślałam, podnosząc szmatławca z podłogi. Na okładce widniała wytapetowana blondi wyglądająca przez okno srebrnego porshe. Zdusiłam przekleństwo. Napis pod zdjęciem brzmiał: "Nowa miss? więcej na str. 50" Przewróciłam oczami (zawsze denerwowały mnie mało wyjaśniające nagłówki, które tylko miały przyciągnąć uwagę) i szybko przerzuciłam strony. Artykuł o nieznajomej, która dziś zaszczyciła mnie rozmową był nudny jak flaki z olejem i długi jak reklamowany papier toaletowy. "Czyżby konkurencja dla Anji Rubik? Specjaliści wynaleźli młodą Sylwię Dziób w jednym z centrów handlowych Warszawy. Od razu zauważyli jej potencjał..." Zrobiło mi się niedobrze. Jeżeli teraz wytapetowane, wychudzone, chwiejące się na obcasach blondyny w porshe były ideałem piękna to mogę pożegnać się z komplementami.
- Wiesz co to znaczy? - zapiszczała mama głośniej niż nastolatki, gdy zobaczą swojego idola.
- Nie - odparłam, czytając głupoty o "przepięknej blondynce o idealnej figurze".
- Poznałaś przyszłą gwiaaaaazdę! - zachichotała.
Zaczęłam się zastanawiać, kto tu jest nastolatką a kto matką...
- Tak w ogóle... o czym rozmawiałyście? - zapytała mama z zaciekawieniem.
- Pytała o dom 69. Że niby mieszka tam jakiś jej kolega... A przecież ostatnio mieszkała tam milutka staruszka, 13 lat temu... - mruknęłam, odkładając gazetę.
- No taaak - pokiwała głową.
- Zostawiła mi wizytówkę z numerem, jeśliby ktoś się tam wprowadził - powiedziałam ciszej, w nadziei że nie usłyszy...
- MASZ JEJ NUMER?! - pisnęła radośnie. - I mówisz o tym dopiero teraz? No wiesz ty co? Przed własną mamą chciałaś to zataić?
Przewróciłam oczami. "Gorzej niż z JB-maniaczką" - pomyślałam i zachichotałam na samo wspomnienie mojego pokoju sprzed niespełna pół roku.
- No co się śmiejesz, rabaczku? Mamusia też może mieć swoje idolki, prawda?
Uśmiechnęłam się do mamy, powstrzymując napływające wspomnienia oplakatowanego Biebsem pokoju.
- Ja się nie śmiałam z twojej fascynacji tym... No... Jak mu tam... Jasminem Bimberem?
Wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem. Mamie strasznie nie podobała się moja JB-mania. Słuchałam go na okrągło, opuściłam się w szkole (nocami przesiadywałam na tweeterze, próbując zagadać mojego idola...), nawet nie spotykałam się z przyjaciółkami (słuchały czego innego)... no i kupowałam tylko gazety, w których było coś o Justinie lub był plakat z nim.
Teraz sama nie mogę uwierzyć w moją, dzięki Bogu, zakończoną już manię. Chociaż... Nadal pozostał mi pęd do słodkich chłopaków. Teraz głównie wyśmiewane boys bandy (BTR, 1D...), co mamie też niezbyt pasuje, ale chyba woli wycie kilku nastoletnich chłopaków niż jednego no cóż, z nie do końca męskim głosem.
- Mamo... - wydusiłam, wciąż się śmiejąc. - Skończmy... tą dyskusję, ona... hahaha... do niczego nie... prowadzi!
Mama wolno pokiwała głową, patrząc na mnie dziwnie.
- Mogę... haha... Wrócić na leeeżak? Hahaha...
- Jasne.
Powoli (nie mogłam wciąż powstrzymać śmiechu) założyłam buty i wyszłam.
Wieczorne powietrze nie miało w sobie już prawie nic z całodziennego upału. Cicho cykały świerszcze i wiał leciutki, dość ciepły wiatr. Drzewa wokół mnie poruszały się jakby w dziwnym tańcu.
- Hauuu! - mała, zalepiona błotem kulka potoczyła się obok mnie, podskakując radośnie.
- Oj, Szczęściarz, kąpiel dziś cię nie ominie - psiak przestał podskakiwać i cicho zaskomlał. Bardzo nie lubił kąpieli i na samo to słowo źle reagował.
Pogłaskałam nicponia i już miałam go wziąć na ręce, żeby zabrać go do łazienki, kiedy maluszek wyrwał się i pobiegł wprost na ulicę. Dziękowałam losowi, że mieszkam na tak spokojnej ulicy i ruszyłam w pogoń za Szczęściarzem. Mały spryciarz przeskoczył przez furtkę i już był na drodze. Nim do niego dobiegłam, oślepiły mnie reflektory samochodu. Akurat teraz, kiedy mój pies wybiegł na ulicę. Przeklnęłam. Nic nie widziałam. Usłyszałam tylko pisk hamulców i psiaka. Potem wszystko ucichło.
____________________________________
Dzięki za wszystkie miłe komentarze. To dzięki nim chce się pisać ;D
Rozdział dedykowany wszystkim czytającym :3
Mam nadzieję, że się podobał...
Przepraszam, za kilkudniową nieobecność - małe problemy hm... natury technicznej :p
W każdym razie, miłych przed- i po ferii :p
No i pięknej zimy wszystkim feriowiczom *.*
Wasza Cupcake.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz